No właśnie. Czy ma prawo? Jako osoba wierząca często zadawałam sobie to pytanie. Bo często czułam presję bycia nieustannie szczęśliwa. Przecież Jezus mnie zbawił! Zatem większe szczęście nie może mnie już spotkać.
Jednocześnie wiele razy osoby niewierzące pytały mnie, dlaczego chrześcijanie są tacy smutni, dlaczego nie widać w nas tej radości i jesteśmy takim niezachęcającym do pójścia w nasze ślady przykładem. Cóż, moim zdaniem, to dwie odrębne sprawy, choć jakoś się ze sobą łączą.
Fakt, że chrześcijanie nie zawsze tryskają radością, a wręcz bywają narzekający, negatywnie nastawieni i zaprzeczają miłości bliźniego, wyjaśniam sobie tak: pokazuje to właśnie ową prawdę, że jesteśmy tylko ludźmi, czy wierzący czy nie, mamy takie same braki w zarządzaniu emocjami, radzeniem sobie z krzywdami, graniem roli pokrzywdzonych i z naszymi traumami. W końcu marudzenie i brak radości nie są tylko cechami chrześcijan. To nasze ogólnoludzkie wady i słabości, z którymi musimy walczyć. I różnie nam to wychodzi. A że duża część marud i narzekaczy jest katolikami? No cóż. Zdecydowana większość obywateli naszego kraju należy, przynamniej oficjalnie, do tej religii. Więc siłą rzeczy całkiem spory procent narzekaczy pokryje się z całkiem sporym procentem katolików.
Chciałabym wyraźnie zaznaczyć, że sam fakt bycia wierzącym, nie chroni przez kryzysem, smutkiem, chorobą psychiczną. Każdy człowiek i chrześcijanie nie są od tego wyjątkiem, jest w swoim życiu narażony na wychowywanie się w rodzinie dysfunkcyjnej i na niesienie nieuświadomionych obciążeń z tym związanych, które wpływają na psychikę. Praktyki religijne nie są same w sobie procesem terapeutycznym, choć większość systemów wierzeniowym ten proces może wspomagać.
W Biblii mnóstwo jest wezwań do bycia radosnymi, radowania się zawsze w Panu. Bo przecież nie ma większej radości od bycia zbawionym. Tak się myśli w katolicyzmie i nie tylko. Niestety fakty są inne. I ja i rzesze wierzących oraz duchownych zapada na depresję i wiele innych schorzeń psychicznych.
Mój osobisty przykład od dawna rodził szereg pytań bez odpowiedzi. Przede wszystkim, czy zachowania kompulsywne, będące wynikiem zaburzeń, a według zasad wiary niedopuszczalne, były grzechem? Całe lata spowiadałam się i biczowałam w myślach, gdyż jako osoba autystyczna uwielbiałam sztywne schematy i przestrzeganie zasad. Z religią byłam związana bardzo mocno. Ale czy ogromne wyrzuty sumienia z powodu przekraczania przykazań były uzasadnione? Czy może przyczyniły się do pogorszenia mojej kondycji psychicznej? Przez połowę życia nie wiedziałam też o swoich rozwojowych dysfunkcjach i zaburzeniach. Mowa tu nie o depresji, która przyszła w jakimś momencie, ale o właściwościach mojego mózgu, z którymi się urodziłam. One wpływały na moje zachowanie, kłótnie, konflikty, trudności w relacjach. W chrześcijaństwie najważniejsza jest miłość bliźniego, zatem wszystkie grzechy przeciw drugiej osobie są przedmiotem szczególnej uwagi. Czy zatem grzechem były moje krzywdzące słowa, urazy i obrazy? Nie twierdzę, że nie były, ale na ile wynikały z świadomego działania, na ile z dysfunkcji w obszarze relacji? To pytania, na które niezwykle trudno odpowiedzieć.
Dziś wiem, że jestem osobą autystyczną. I jako osoba wierząca, wielokrotnie modląca się o Boże prowadzenie, wskazanie ścieżki życiowej, czasem tracę wiarę w to, że moje życie było dobrze poprowadzone. Mam lekki żal, że tak późno otrzymałam dostęp do prawdy, że Bóg nie pozwolił odkryć tego wcześniej. Trudno pogodzić się z tym, że tak właśnie było.
Kim jest autystyczny chrześcijanin? Na ile religia była moim świadomym wyborem, na ile wygodnym schematem, w którym znalazłam ukojenie? Czy moja wiara była autentyczna?
Bóg kocha każdego człowieka, wraz z jego zdrowiem czy chorobą, z ciałem i psychiką. Tak głosi Ewangelia. Ufając tym słowem, podejmuję próbę, by na nowo zdefiniować swoje miejsce w Kościele, z nową prawdą, z tym, co o sobie wiem.
W najnowszej książce “Szczeliny. Bóg w popękanej psychice” możemy spotkać się z przykładami osób wierzących, zmagających się z chorobami psychicznymi. To ważny krok w stronę modyfikacji stereotypowego wizerunku osoby wierzącej, chorej, która za słabo wierzy, za mało dba o wiarę bądź zaprzedała się światu, który niszczy jej zdrowie psychiczne.
Potrzeba jeszcze sporo czasu, aby w Kościele myślenie o zaburzeniach psychiki się trwale zmieniło.