Czy naprawdę wszystko musisz skomentować?
Czy naprawdę do wszystkiego musisz się odnieść?
Czy naprawdę Internet/Facebook/Instagram nie przetrwa bez Twoich pięciu zdań?
Czy Twoja opinia naprawdę wnosi coś w zagadnienie?
Czy do wszystkiego musisz wtrącać swoje trzy grosze?
Czy jak już piszesz komentarz, musi on brzmieć tak negatywnie, obraźliwie, ostro?
Czego oczekujesz? Myślisz, że Twoja bezkompromisowa opinia ma magiczną moc wpływu na innych użytkowników?
Czy jest coś, co usprawiedliwia mowę nienawiści?
Nie.
Najokrutniejsze, najgorsze przestępstwo nie wymaga pełnego jadu komentarza. Często w komentarzach pod takimi informacjami pojawiają się komentarze o treści „Brak słów”. No właśnie. Brak słów na skomentowanie czegoś tak potwornego. To po co w ogóle te komentarze?
Komentarze są dla nas. Dla naszego rozbujałego ego. To my potrzebujemy mieć możliwość wypowiadania się na każdy temat. Nasze komentarze nie są potrzebne autorom artykułu, nie są potrzebne opinii publicznej, chyba że socjologom do badań. Nasza potrzeba bycia kimś ważnym, z którego zdaniem ktoś się liczy, jest kraterem bez dna. Wydaje nam się, że nasza wiedza i doświadczenie musi koniecznie ujrzeć światło dziennie. Tymczasem prawda jest bolesna. Nasze opinie nie są nikomu potrzebne, tylko nam i naszym kompleksom.
Uważam, że możliwość komentowania w sieci jest najgorszą formą wolności, jaką otrzymaliśmy.
Możliwość współuczestniczenia w medialnej sieczce, która nas bombarduje na każdym kroku, nie jest przywilejem.
Kulturę cyfrową, kulturę wizualną i kult mediów w tych odsłonach przymusu komentowania odbieram jako zjawiska katastrofalne dla naszej człowieczej kondycji. Ubocznym skutkiem, ubocznym ale jakże fatalnym, jest hejt totalny. Hejt dla hejtu. Wystarczy jedna wpadka znanej osoby, niefortunna wypowiedź, wcale niezamierzona niezręczność, od razu wylewa się fala ohydnych komentarzy. Bo przecież każdy musi się pod tym podpisać, że też uważa to albo tamto. Jakie to podłe, głupie, bezmyślne, niskie etc. Pojawia się wiele opinii zawierających deprecjację osoby jako osoby, nie tego co zrobiła, nawet jeśli rzeczywiście popełniła błąd lub poniosła porażkę w tym jednym fragmencie życia. Nienawiść dotyczy całej osoby. Ona cała jest już „be”. Wjeżdżają teksty typu „Brzydzę się na twój widok”, „Jesteś obrzydliwą osobą”, „Jesteś skończony”. Nie ma prawa do pomyłek. Do błędów. Do bycia ludzkim. Nie ma nawet prawa do przeprosin, do drugiej szansy. Wydaje się, że w świecie cyfrowym ma się tylko jedną szansę.
Do napisania tego tekstu przywiodła mnie historia zwyczajnej kobiety, która opublikowała w pechowym przedpowodziowym okresie zdjęcie w promieniach słońca, z podpisem pełnym niedowierzania, że jeszcze kilka dni wcześniej pogoda była tak piękna. Tyle. To, co po tym poście się zadziało, było istną falą ludzkiej nienawiści. Powodzią, a może i nawet potopem. Nawet jeśli podpis był niefortunny, to skala hejtu była nieprawdopodobna. Do tego stopnia, że nawet po usunięciu posta, ludzie nadal pod innymi postami tej osoby kontynuowali nieuzasadniony potok złej mowy. Czemu on miał służyć? Co daje pewnej grupie ludzi słowne gnębienie człowieka, który popełnił być może zwykłą niezręczność?
Internet daje pole do popisu całej masie osób, które zaspokajają swoje potrzeby w ten nieakceptowalny sposób. Psychologia wiele może powiedzieć o takich osobach. Nieuwolniona złość, wściekłość, gniew. Frustracja, która szuka ujścia. Nakręcenie na pewne zjawiska, na osoby, tendencja do spisowych teorii. Osobiste doświadczenie nienawiści, odrzucenia, niesprawiedliwości, nieuzdrowiona rana. Brak kontaktu ze swoją własną ciemną stroną, ze swoim cieniem, ze swoimi błędami i porażkami.
Możemy pisać. Ale nie musimy. Nie zawsze. To, że mogę, nie znaczy, że muszę komentować.
Zastanów się dwa razy albo i trzy.
Znam zasadę, która jest trudna, ale udaje mi się stosować ją coraz częściej. Brzmi ona: „Zawsze lepiej nie napisać, niż napisać”. Serio. Wierzę w to. Warto to ćwiczyć. W większości przypadków, gdy nie zastosuję tej zasady, żałuję.
A Ty?
Joanna