Dziś, kontynuując wątek poprzedniego posta, opowiem Wam o odkopywaniu mojej sprawczości. Ale zacznijmy od początku.
Dbanie o siebie to w ostatnich latach modny temat, ale wciąż dla wielu kobiet (ale i mężczyzn) trudny w praktyce. Dla pokolenia naszych babć i mam totalnie abstrakcyjny.
Jestem przekonana, że wśród czytających ten post jest sporo osób, które umiejętności dbania o siebie nie wyniosły z domu. Przyczyny są zrozumiałe: kobiety z naszych rodów wyrosły w kulcie pracy, często biedzie i konieczności odkładania grosza do grosza, by do czegokolwiek dojść. My jesteśmy pokoleniem, które korzysta z ogromnego dobrobytu, jaki można sobie wyobrazić, w porównaniu z naszymi przodkami. Niestety, bardzo trudno zmienić głęboko zakorzenione schematy myślenia i działania. Dla naszych mam często pójście do kosmetyczki jest zbytkiem i luksusem. Posadzenie dzieci przed telewizorem i wykorzystanie tego czasu na spokojne wypicie kawy jest rozgrzeszone tylko, gdy… wszystko w domu jest ogarnięte. No bo jak? Siedzisz i odpoczywasz, a góra prania piętrzy się, czekając na posortowanie? W mojej rodzinie panuje przekonanie, że odpoczywać owszem można, ale dopiero gdy naprawdę wszystko jest zrobione. A jak wiadomo, w domu nigdy wszystko nie będzie zrobione, bo zawsze coś się znajdzie. A zatem… odpoczywać nie można nigdy.
Jestem dobrym przykładem, czym może skończyć się zupełny brak zadbania o siebie. Odkąd rodzinna sytuacja finansowa stała się bardzo trudna, dorastałam w poczuciu niestabilności, które zaowocowała ciągłym przedkładaniem obowiązków nad inne sprawy. Nie myślałam o randkach, zabawie, odpoczynku. Wiedziałam, że nie wolno zawalić studiów, trzeba zdobyć zawód, żeby jak najszybciej pomóc finansowo gospodarstwu domowemu. Już na drugim roku studiów zaczęłam pracować w telewizji, pozwalając się wykorzystywać nawet w weekendy za śmieszne pieniądze i nie przeciwstawiając się jawnemu mobbingowi i dyskryminacji ze względu na styl życia. Bolał mnie brzuch każdego dnia, gdy tylko stanęłam pod drzwiami redakcji, nie wiedząc co mnie dziś czeka. Znosiłam to wszystko dla pieniędzy, bo w tamtych czasach trudno było o pracę i to jeszcze zgodną z wykształceniem. Pracowałam, dojeżdżałam na studia, nie pamiętam już, kiedy miałam czas na walkę o książki w bibliotekach i naukę.
Nie piszę tego, licząc na jakieś współczucie, opisuję genezę mojego niedbania o siebie i skupienia na tym, co trzeba, co należy. To życie obowiązkami zostało ze mną aż do czasu, gdy założyłam własną rodzinę. Po urodzeniu pierwszego dziecka nie czułam się najlepiej. Chciałam ogarnąć wszystko, a to było niemożliwe. Gdy syn miał dwa lata, zaszłam w kolejną ciążę. I to bliźniaczą.
Fizyczne pojawienie się dwójki niemowląt na świecie położyło mnie na łopatki. Mimo pomocy najbliższych, byłam w złym stanie. Nie odżywiałam się dobrze. Nie miałam kiedy odespać nocy, w których biegałam od jednego dziecka do drugiego, a nawet do trzeciego, które także zaczęło się budzić. Piłam mało wody. Jedyną radością w ciągu dnia było zawiezienie starszaka do przedszkola.
Nie mogąc w swojej opinii pozwolić sobie na ani chwilę prawdziwego odpoczynku, szukałam ucieczki od nieznośnej rzeczywistości. Znalazłam ją po pierwsze w świecie wirtualnym, gdyż nawyk zerkania w telefon – mój jedyny kontakt ze światem zewnętrznym – stawał się z dnia na dzień coraz silniejszy. Po drugie, stan mojego wyczerpania doprowadził do uciekania w świat własnych fantazji i wyobrażeń, co zaowocowało rozwojem zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych.
Po ponad roku od narodzin bliźniąt zwróciłam się o specjalistyczną pomoc, a od psychoterapeuty usłyszałam pierwszy raz to, czego nie mówił nikt: „Jesteś wielka, jesteś silna, jesteś niesamowita, że sama na swoich barkach niesiesz to wszystko i do tego masz bliźnięta – szacun dla ciebie. Ja byłam u kresu sił przy jednym maluchu, a ty masz dwoje i jeszcze starszego. Bądź z siebie dumna.”
W drugim roku życia bliźniaków zdecydowałam się także na inny krok – udział w 12-miesięcznym cyklu spotkań dla kobiet o wysokiej wrażliwości Wioska Wrażliwości. Same wyjazdy raz w miesiącu bez dzieci były dla mnie wybawieniem. Ten proces nauki dbania o siebie wciąż trwa.
Jaki jest związek dbania o siebie i sprawczości, pozwalajającej działać i spełniać marzenia?
Jeśli pozostajesz w przestrzeni niedbania o siebie – jesteś w schemacie MUSZĘ. Robisz tylko to, co musisz, to, co należy, to, co trzeba. To, co jest racjonalne, użyteczne, uzasadnione pod kątem dbałości o dom, dzieci, o innych. Przestrzeń dbania o siebie przenosi nas do schematu MOGĘ. Zaczynasz kierować swoją uwagę także na siebie i na to, co możesz zrobić dla swojego komfortu. Nieustanne funkcjonowanie w trybie MUSZĘ, zrywa kontakt ze sobą, odcina od samego siebie. Przeniesienie do trybu MOGĘ przywraca spojrzenie na siebie i zwraca prawo do zajecia się sobą. Zaczynasz mówić sobie, że możesz odpocząć. Możesz odespać. Możesz wyjść. Wiem, jak jest to trudne przy jednym dziecku, a co dopiero, gdy jest ich więcej. Zwłaszcza, gdy nasi bliscy też są w trybie MUSZĘ. Wtedy każde Twoje wyjście mierzy się jeszcze z ich oceną i pretensją: „To Ty sobie wychodzisz, a my mamy pilnować Twoich dzieci? Ja też chciałabym sobie wyjść” – mówi mama, teściowa. Jaka mogłaby być nasza odpowiedź: „Mamo, Ty też możesz. Wychodź. Twój brak odpoczynku nie jest o mnie. Jest o Tobie. Ja mogę odpoczywać. Ty masz prawo odpoczywać. Każdy ma prawo odpoczywać. Jeśli rezygnujesz z odpoczynku, to Twój wybór”.
Tu zaczyna się sprawczość. Od przejścia w tryb tego, co MOŻESZ. Następnym razem opowiem bardziej szczegółowo o tym, do czego dałam sobie prawo w dbaniu o siebie.
A jak u Ciebie – musisz czy już możesz?
Joanna