Jakie jest najbardziej kontrowersyjne prawo człowieka? To cię zdziwi…

Jakie jest najbardziej kontrowersyjne prawo człowieka? To cię zdziwi…

Ha! Skorzystałam z mojego dawnego warsztatu dziennikarskiego. Chwytliwy nagłówek to połowa sukcesu. A teraz do rzeczy.

 

Są takie dni, kiedy czuję, że nie dajemy ludziom obok prawa do… cierpienia. Tak, do cierpienia. Choć to prawo nie będzie nigdy wypisywane na transparentach. Nie sądzę, by organizowano marsze lub manifestacje w tej sprawie. O poprawę warunków w szpitalach, być może. O godną starość. Respektowanie praw pacjenta, owszem. I mimo, że cierpienie gdzieś w tych obszarach pobrzękuje, bo gdy chorujemy, to boli, to jednak… prawo do cierpienia? Kto by o to walczył? Kto by o tym krzyczał? Przecież cierpienia samego w sobie się nie chce. A walka społeczna jest zazwyczaj w jakiejś palącej potrzebie. W temacie, którego manifestujący bardzo pragną. Tolerancji, demokracji, przejrzystości prawa, wolności słowa. „Pozwólcie nam cierpieć tak, jak chcemy!” Nie. To nie brzmi.

A jednak czuję w sobie, w swoich wspomnieniach i doświadczeniach, że wiele razy nie dawano mi prawa do cierpienia i wielu innym osobom również się go nie daje. Patrzymy na nasz obraz czyjegoś życia i w naszej wizji nie ma tam miejsca na cierpienie. Nie mówię o przejściowym spadku nastroju, chwilach smutku czy gorszym dniu. Mam na myśli coś o wiele głębszego.

Gdy ktoś mówi ci, że w środku bardzo cierpi, a Ty myślisz „nie, niemożliwe!”, to być może człowiek…

– rzadko mówi o swoich emocjach. Otoczenie zakłada, że ich nie ma albo że radzi sobie z nimi tak dobrze, że nie musi ich uzewnętrzniać. Tymczasem emocje bywają blokowane tak długo i tak dobrze, że we wnętrzu człowieka narasta psychiczny ból;

– ma w sobie wiele emocjonalnych ran (wiem, że słowo trauma bywa dziś nadużywane), o których nie masz możliwości wiedzieć. A to że zadano je dawno, nie znaczy, że już nie mogą boleć;

– odczuwa intensywniej niż większość osób wokół, analizuje i rozpamiętuje rzeczy dawno minione, a nikt nie dał mu narzędzi, by sobie z tym poradzić;

– żyje w potrzasku, który dla wielu z nas może być zupełnie nielogiczny. Odczuwa samotność, na którą lekarstwem nie jest wyjście do pizzerii z przyjaciółmi. To samotność bycia niezrozumianym. I świadomość, że nawet wypowiedzenie na głos tego, co zalega w duszy, nie zostanie należycie odebrane przez rozmówcę, a więc.. milczy z lęku przed brakiem zrozumienia;

– jest kobietą, której nie nauczono dbać o swoje potrzeby i jest na granicy wytrzymałości fizycznej i psychicznej z powodu bycia matką niemowlęcia typu np. hnb (high need baby), a jednak odgrywa przed światem rolę szczęśliwej matki;

– jest niezdiagnozowanym dorosłym autystykiem, który przez długie lata funkcjonuje w świecie bez zrozumienia, jakiejkolwiek terapii, zdany na swój chwiejny obraz rzeczywistości, przebodźcowany, nadwrażliwy na hałas, dotyk, szukający bezskutecznie odpowiedzi na pytanie „Co jest ze mną nie tak?”;

– to osoba długotrwale funkcjonująca w środowisku „dysfunkcyjnym trochę”, ale „nie aż tak”, by ktoś coś z tym zrobił, a jej wrażliwa konstrukcja psychiczna nie radzi sobie z tym na wielu płaszczyznach;

–  cierpi na pewne zaburzenia, emocjonalne lub psychiczne bądź na uzależnienia na tyle wstydliwe, że nie wiedzą o nich najbliższe osoby; a przewlekłe życie w napięciu spowodowanym niemożnością podzielenia się problemami rodzi ogromne wyczerpanie psychiczne;

– jest kobietą, która przechodzi w samotności żałobę po stracie nienarodzonego dziecka i zamiast prawa do cierpienia, słyszy tylko, że „przecież jeszcze urodzi dużo dzieci”;

 

To w sumie wierzchołek góry lodowej. To, co przychodzi mi na myśl o g. 1:46, gdy trochę przeziębiona, piszę te słowa. Wiem, że to ciężki temat, ale ważny dla mnie. Chcę, aby wybrzmiało to, że naprawdę niewiele wiemy o tym, co dzieje się w głowach ludzi, których mamy obok siebie. Niewiele lub nic. I nie dajemy im często prawa do cierpienia, do grymasu na twarzy, do łez, do wybuchów, rozstrojów. Nazywamy ich „zbyt emocjonalnymi”, „chwiejnymi”, „niepoważnymi”, „niedojrzałymi”. I oceniamy, wypowiadamy się o tym, czy komuś może lub nie może być ciężko. Wiem, że ta tendencja w nas jest i sama kiedyś jej ulegałam. Poświęcę jej zresztą osobny artykuł w kwestii macierzyństwa. Uważam jednak, że warto się jej przyjrzeć i bardziej świadomie formułować swoje wypowiedzi. Zwłaszcza w tak delikatnych kwestiach. A tymczasem chyba w naszym narodzie delikatności często brakuje. I łagodności dla drugiego człowieka.

Jak ranimy ludzi, odbierając im prawo do cierpienia i pogłębiając psychiczny ból?

– „Przecież naprawdę nie masz się źle! Masz wspaniałą rodzinę, pieniądze, dom… Co ci nie pasuje?”

– „Takie narzekanie na dzieci, to grzech. Mogłabyś mieć przecież niepełnosprawne i co wtedy?”

– „Masz co jeść, masz dach nad głową, zdrowie. I gdzie tu jest cierpienie?”

– „Chyba trochę przesadzasz!”

– „Ale modna dziś się stała ta depresja!”

– „Co masz taką krzywą minę? Znowu myślisz o tym, jak cierpisz?”

– „Co tam znowu piszesz w tym telefonie? Ogłaszasz całemu światu, jak ci źle?”

– „Sorry, ale ty chyba naprawdę nie masz powodów do aż takiej rozpaczy”

– „Nie przesadzaj, żadna rodzina nie jest idealna, a twoja na pewno nie była taka zła”

–  „Ja to miałam ciężko, trójka dzieci i zero pomocy, ty masz jak w raju”

Do tej listy można by jeszcze sporo dopisać. Ale najważniejsze chyba widać, jak na dłoni.

Moja prośba do Ciebie: dawaj prawo do cierpienia. Daj je sobie i daj je osobie obok. Kim jesteśmy, by oceniać, czy ktoś ma prawo czuć to, co czuje? Wiem, że są wśród nas osoby, które wydają się zbyt skupione na sobie, roszczeniowe, hipochondryczne. Być może mamy jakieś prawo podejrzewać, że akurat one próbują zwrócić na siebie uwagę, być może już kiedyś to zrobiły i mamy na to dowody. Jeśli tak jest, zostaw je, odpuść, poobserwuj, nie wdawaj się w dysputy. Ale powstrzymuj mocne osądy wobec wszystkich. I przypatrz się sobie, bo może… widok cierpiącego otwiera w Tobie jakieś niezaopiekowanie rany, może uwiera, zaczyna być ci w środku niewygodnie, narasta bunt, który przeradza się w szyderstwo. „To ona cierpi? A ja! Przecież ja mam się gorzej, a nie narzekam!” I tu jesteśmy w domu. Z tym naszym pokrzywdzeniem, licytowaniem się, kto ma gorzej. Zatem łagodności. Łagodności dla siebie, dla innych, łagodności jak najwięcej. Bo może odbierasz komuś prawo do cierpienia, bo tak samo odmówiono go Tobie?

 

Pamiętaj: możesz!

 

Joanna