Kryzysy, które można pokonać – co nieco o związkowych perypetiach

Kryzysy, które można pokonać – co nieco o związkowych perypetiach

Masz z nim wspaniałe dzieci. Macie wspólne zainteresowania, choć nie zawsze są możliwości, by je pielęgnować. Żyjecie w zgodzie, przynajmniej w miarę. Czy to wystarczy do harmonii w związku?

Artykułów o związkach w sieci jest mnóstwo i często do nich zaglądam. I są dziesiątki komentarzy pod nimi. To zrozumiałe. Temat wzbudza emocje i dotyczy nas wszystkich. Większość ludzi była lub jest w związku, niezależnie od jego formy.

Gdy czytam o związkach z trudnościami, mam poczucie,  że można je podzielić na kilka rodzajów:
związek nie rokujący nadziei – tu widzę związki toksyczne jedno i obustronne, źle dobrane z powodu braku samoświadomości, związki z osobą przemocową i uzależnioną, związki z osobą, która mimo prób jest zamknięta na naprawę czy terapię,
związek w kryzysie jednostronnym – często tylko jedna ze stron przeżywa kryzys osobisty, który przekłada się na jej bycie w partnerstwie. Jednak po odkryciu źródeł kryzysu i pracy terapeutycznej wszystko może wrócić do normy,
związek w kryzysie obustronnym. Kryzys może być bardzo poważny i głęboki, a jeśli nastąpiła zdrada, rozstanie może być nieuchronne,
związek mimo kryzysu – bardzo wiele par nie rozstaje się, choć partner przestał im odpowiadać a namiętność wygasła.
Co powstrzymuje pary przed rozstaniem, mimo braku satys­fak­cji z relacji?
– konsekwencje rozmontowania systemu rodzinnego,
– obawa przed traumą u dzieci,
– pogorszenie sytuacji ekonomicznej,
– niechęć do długotrwałego procesu sądowego,
– obawa przed pogorszeniem relacji z dalszą rodziną,
– niechęć do przyznania się do porażki w związku,
– poczucie że trudno będzie znaleźć nowego, lepszego partnera i na szczęście jest już za późno.
W delikatnej materii związkowej nie wypada oceniać niczyich decyzji. Wszak każdy, kto je podejmuje, sam będzie mierzył się z konsekwencjami. Za wszystko płaci się cenę i w dorosłym świecie inaczej już nie będzie. Ceną za stabilizację i trwałość rodziny może być miłosna nuda. Ceną za nowy, pełen pasji i energii związek może być demontaż dotychczasowych relacji rodzinnych.
Mimo że istnieje wiele obiegowych recept na uratowanie relacji, każda historia jest indywidualna. A bez chęci nie uda się nic. Jeśli jedna ze stron jedną nogą jest już w innym miejscu, trudno o ratunek.
Czasem mam wrażenie, że można się pogubić w tym wszystkim, co pisane jest o związkach…
– jak pogodzić to, że zakochanie zawsze przemija, a jednak jakaś iskra między ludźmi musi być!
– czy naprawdę trzeba pogodzić się z prozą życia i pokochać rutynę?
– czy rzeczywiście trzeba pokochać stabilność w miejsce namiętności?
– czy prawdziwie szczęśliwe i satysfakcjonujące związki w ogóle istnieją czy większość ludzi  UDAJE?
Ja mam w sobie perspektywę własnego kryzysu w partnerstwie i na tym doświadczeniu opieram przekonanie, że można przejść od totalnego rozczarowania i negacji do akceptacji i budowania osobistego szczęścia bez udziału partnera… nie rozstając się z nim.
Ta prawda powtarzana jest niemal w każdej książce, którą przeczytałam i przez każdego terapeutę, z którym się spotykałam: „Nie będziesz szczęśliwa w żadnym związku, jeśli nie masz szczęścia w samej sobie”. Innymi słowy, nasze szczęście nie zależy i nie powinno zależeć od drugiej osoby.
Mój kryzys osobisty trwał długie trzy lata, w czasie których zmagałam się z problemami sama, gdyż nikomu nie mogłam ich wyjawić. Opiekowałam się trójką małych dzieci, byłam na wyczerpaniu zasobów fizycznych i w ogóle nie dbałam o siebie.
W czasie kryzysu jesteśmy sfrustrowani. Skupieni na swoim niedomaganiu i jednocześnie wyraźniej widzimy to, co nie działa w innych dziedzinach życia. Negatywne nastawienie dotyczy też innych osób, w których widzimy tylko wady.
Co zaprzątało moją głowę w tym czasie?
– frustracja i panika po odkryciu, że tak naprawdę nigdy nie chciałam wyjść za mąż, a zatem podjęłam złe decyzje w tak ważnej materii, szukając w małżeństwie uleczenia kompleksów,
– jest już za późno na zmiany – popełniłam błędy i muszę żyć z ich konsekwencjami,
– nie spełniłam jeszcze żadnego ze swoich marzeń i nie robię tego, co naprawdę lubię,
– lista rzeczy, które nie pasują mi w moim mężu, jest długa jak lista postulatów Lutra w Witenberdze,
– więcej daję w związku niż otrzymuję,
– jestem nieszczęśliwa.
Przez ponad rok trwałam w tym wszystkim bez pomocy. Bombardowana myślami w dzień i w nocy. Udając, że jest ok. W pewnym momencie postanowiłam, że dłużej nie wytrzymam, bo oszaleję.
Leczenie u psychiatry poprawiło moje funkcjonowanie natychmiast. W lepszym nastroju mogłam lepiej zająć się problemami.
Następne dwa lata to żmudna przemiana wewnętrzna w oparciu o webinary „Czułego rozwoju” Darii Dahl. Relacja z mamą, tatą. Emocje. Wstyd. Schematy rodowe. Kobieta ma pieniądze. Seksualność.
Wsparcie w grupie kobiecej „Wioska Wrażliwości” dr Agaty Majewskiej.
I nieustanne lektury. Wewnętrzne dziecko. Traumy rodzinne. Nałogowa miłość. Dorosłe Dziewczynki z Dysfunkcyjnej Rodziny.
Milowe odkrycia osobiste. Wysoka wrażliwość. Prawdopodobnie spektrum autyzmu. Skłonności do uzależnień behawioralnych.
Wciąż jestem w procesie, który przybliża mnie do lepszej znajomości siebie i natury ludzkiej. A zatem lepiej rozumiem ludzi, którzy mnie otaczają.
Dojrzałam także do podjęcia ryzyka w kwestii własnego szczęścia:
– wydałam tom poezji,
– założyłam bloga,
– wydałam masę pieniędzy (których fizycznie nie mam) na sprzęt fotograficzny i robię zdjęcia,
– inwestuję w Własny Pokój, czyli tworzę miejsce tylko moje, na moje rzeczy, na moje tworzenie.
A co w związku z… moim związkiem?
– jestem szczęśliwa, ponieważ nie zaniedbuję już siebie,
– wiem, że mogę dać sobie szczęście i nie potrzebuję do tego innego związku,
– wiedziałam od początku, że w moim przypadku rozwód to ostateczność,
– rozstanie tylko skomplikowałoby mi życie,
– dzieciaki są małe i potrzebują ojca,
– mimo wszystko wiele nas łączy i wiem, że już za kilka lat będę mogła wyjechać z mężem w góry czy kontynuować inne pasje, a wtedy być może nasza relacja odnowi się.
Jestem przykładem tego, że cierpliwa praca ze sobą i zadbanie o siebie może zażegnać bardzo poważny kryzys i uchronić przed rozkładem relacji. Byłam w punkcie, w którym płakałam z bezsilności, że będę musiała męczyć się długie lata, aż dzieci pójdą na studia, bo dopiero wtedy bez wyrzutów sumienia zakończę związek. Ale…. wcale nie muszę tego robić. Ponieważ źródłem mojego szczęścia jest słuchanie własnego wewnętrznego głosu i moja twórczość artystyczna, moje poczucie własnej wartości niezależne od ilości miłości i uwagi otrzymanych w dzieciństwie, niezależne od tego czy mam czy nie mam partnera.
Dodatkowo moja przemiana sprawia, że łagodniej patrzę na deficyty mojego męża, komunikuję otwarcie swoje potrzeby, odpuszczam przekonanie, że wszystko muszę ogarnąć, co poprawia mój komfort. Jestem pewna, że konsekwentne kroczenie tą ścieżką może nawet odnowić relację pełną rozczarowania. A docelowo może zakocham się na nowo?
Wracając do początku tego soczystego tekstu…

Mam z nim wspaniałe dzieci. Mamy wspólne zainteresowania, choć nie zawsze są możliwości, by je pielęgnować. Żyjemy w zgodzie, przynajmniej w miarę. Czy to wystarczy do harmonii w związku? Tak, wystarczy. Do tego dochodzi jeszcze przywiązanie i troska, która objawia się tym, że wciąż przykrywam go kocem, gdy zaśnie na kanapie i czuję radość, podając ciepły domowy obiad po powrocie z pracy.

Wiem, że mogę mieć wpływ na własne szczęście, niezależne od jakości moich relacji.
Mogę mieć sprawczość co do swojego samopoczucia.
Mogę dokonywać ogromnych zmian bez totalnej demolki.
Może Ty też możesz?
Joanna