Granica, gdzie nie ma już mnie

Granica, gdzie nie ma już mnie

Stawiać, mieć, określać. Podobno ich się nie stawia, bo zawsze są. Ale mogą być nieuświadomione. Jak to możliwe, że można ich nie czuć ?

 

Modny temat określania własnych granic jest obecny też w mojej pracy własnej, choć raczej na zasadzie „gdzieś z tyłu głowy”. Szczerze mówiąc, mam tak wielkie zaległości w psychoterapii, że nie wiadomo, od czego zacząć. Granice są ważne, ale czy najważniejsze? Z pewnością do nich powrócę. Dziś jednak odniosę się do pewnych treści, jakie napotkałam w sieci.

Granice państw, regionów, miast są ściśle określone. Granice własne każdy z nas wytycza sam. Dlaczego nie jesteśmy ich świadomi? Dlaczego czasem mimo świadomości pozwalamy je naruszać? Czy można być ich kompletnie nieświadomym?

Niedawno przeczytałam wpis internetowego blogera psychologizującego (moje określenie, zresztą sam nie określił, kim jest) na temat granic. Padło tam stwierdzenie, że sami jesteśmy odpowiedzialni za opór otoczenia względem szanowania naszych granic, jeśli do tej pory pozwalaliśmy na ich naciąganie. Padło w tym tekście bardzo mocne określenie, którego raczej w dyskursie psychologiczno-choachowskim się nie używa. „Sam jesteś sobie winien.” Czyli ostre słowo „wina”.

Bardzo mnie to słowo uderzyło. I się z tym nie zgadzam.

Nie sądzę, by zawsze można było mówić o winie. Mam takie przekonanie, że o granicach, jak i o wszystkim innym, uczą nas od dziecka dorośli. Rodzice, nauczyciele. I jeśli od wczesnych lat ta nauka jest nieudolna, świadomość granic nie jest budowana, reakcje ciała dziecka są bagatelizowane, to… wyrasta z tego młody człowiek, który „nie ma granic”. I nie jest to jego wina.

Jak dorośli nie wspierają dziecka w budowaniu świadomości granic? Zacznijmy od najprostszych spraw. Jedzenie. Zmuszanie do jedzenia, mimo iż dziecko nie chce. Wmawianie mu, że jest głodne. Że musi. Że trzeba. Ubranie. Jest zimno, ubierz jeszcze jedną bluzę. Będziesz chory. Nie, wydaje ci się, jest naprawdę zimno. Co ty tam wiesz, słuchaj starszych. Relacje. Wybacz, nie noś urazy, nie odpowiadaj w ten sposób babci, nie wolno mieć konfliktów z ludźmi, nikt cię nie będzie lubił. Przykłady można mnożyć.

Granice ściśle wiążą się z potrzebami. Przekroczenie granicy to sytuacja, w której jesteśmy zmuszeni postępować wbrew sobie. Lub gdy ktoś inny narusza nasz komfort fizyczny i emocjonalny. Jak być świadomym swoich granic, gdy od samego początku są one negowane. Gdy nie możemy nawet ustalić, ile chcemy zjeść. Czy jest nam zimno czy ciepło. Czy ktoś nas zranił tak bardzo, że nie chcemy już z nim rozmawiać. Dziecko, które buduje swoje ja w oparciu o to, co słyszy od opiekunów, zaczyna czuć się niestabilnie ze swoimi własnymi odczuciami i potrzebami, a wieloletnie ignorowanie sygnałów płynących z ciała musi, po prostu musi prowadzić do zaburzeń integralności. I do zaniku świadomości swoich granic. Inna rzecz: można być nawet w jakiś sposób świadomym tego, że jakaś granica jest przekraczana, ale… zaburzenie jest tak silne, że i tak nie pozwala na reakcję i przerwanie niszczycielskiego mechanizmu.

Zaburzenie świadomości granic to złożone zjawisko. Osoba pozwalająca przekraczać swoje granice jest łakomym kąskiem dla toksycznych partnerów, ale nie tylko. Nawet w relacji nietoksycznej może po prostu nadal kontynuować schemat, nie posiadając należytej osobistej autonomii i komfortu bycia. I w tym złudzeniu żyć. Cierpieć na depresję.

Dlatego pojęcie winy nie gra mi w tym temacie. Jest krzywdzące. Upraszczające.

Nie komunikowałeś granic? Twoja wina? No nie. To nie tak.  Nie chcę również myśleć o swojej winie w kwestii granic. Choć temat jest jeszcze  u mnie do zweryfikowania, choć nie jestem w stanie wymienić tego, co było naruszane, wiem, że nie było w tym mojej winy.

Twojej być może też nie.

Pocieszające jest to, że zawsze można wrócić do swoich granic. I tak chciałabym mówić o tym procesie. O powrocie do granic a nie ich stawianiu. O powrocie do porzuconych granic, które miały mnie chronić. Takie było ich zadanie.

Zostaliśmy oddzieleni od nich, od tego pancerza, od tej tarczy. I wystawiliśmy się na tyle zranień, bezbronni i nadzy.

Możemy wrócić.

Pamiętaj, możesz.

 

Joanna