Dziś miał być inny temat, ale jak wiadomo życie pisze swoje scenariusze. Potęga mojej niedoskonałości daje o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach. Gdy piszę przez długi czas artykuł, z którego jestem zadowolona, ale gubię nośnik, na którym jest zapisany. I dzięki temu mamy nowy temat.
Każdy z nas ma swoją życiową przestrzeń. Dom, mieszkanie, własne czy nie, trzeba ogarniać. Wszyscy musimy ogarniać mniej czy bardziej, tak czy inaczej. Można nie sprzątać codziennie, można odpuścić bycie autosanepidem, można odpuścić prasowanie, nie trzeba mieć sterylnie. Wiele dziś mówi się i pisze w przestrzeni lifestylowej o odpuszczaniu perfekcjonizmu i łagodności dla siebie. Ale są też jakieś granice luzu. Kiedyś każdy musi w końcu umyć te kubki i sztućce, bo już nie ma do czego nalać. Life is brutal, jak to mówią. Jeśli nie stać nas na pralnię, gosposię, ogrodnika – trzeba się spiąć. Dziecięce zabawki? Never ending story. Nazajutrz znowu będzie tak samo. Ale to nie znaczy, że mają wciąż leżeć i blokować miejsce. Dlatego napięcie między tym, co odpuścić można, a czego nie zawsze będzie.
A ja? Również żyję w napięciu, z bardzo indywidualnym rysem. Jak „Bieguni: u Olgi Tokarczuk, ruchem oswajam „zło”, czyli swoje napięcia i gonitwę myśli. Potrzeba ruchu (czy mam niezdiagnozowane ADHD być może ustalę w niedługim czasie) objawia się tym, że potrzebuję nieustannego krzątania się po domu. Robię to automatycznie, z potrzeby, bez przymusu, że trzeba, bez marudzenia i biadolenia, ile to ja matka mam w tym domu roboty. Niezwykle trudno mi pozostawać bez ruchu lub w ruchu, z którego nic w moim odczuciu nie wynika. Krzątanie się po domu to konkretne czynności, które ruchowi nadają sens. Dopiero od niedawna bardziej świadomie obserwuję siebie i swoje zachowania. Nauczyła mnie tego obserwacja zachowań dzieci. Poruszanie się osoby z prawdopodobnym SDHD po domu jest bardzo charakterystyczne. Odkurza. Przerywa, bo musi podnieść z podłogi coś, co nie zmieści się do rury. Gdy idzie wyrzucić to coś do kosza, zauważa plamę na blacie, chce ją wytrzeć. Idzie po szmatkę do łazienki. Tam zauważa nieopróżnioną pralkę. Opróżnia ją. Zanosi ubrania do pokoju, tam potyka się o zabawkę dziecka, podnosi ją i zanosi do bawialni. Po drodze przypomina sobie, że ma ochotę na kawę. Nastawia wodę, czekając na zagotowanie, robi szybki przegląd szafki i mały porządek. Spogląda na odkurzacz. I przypomina sobie, że miała poodkurzać. Tak w dużym skrócie wygląda moje funkcjonowanie w domu. Z tej przypadłości wynika też coś, czego nie rozumieją moi najbliżsi. Zdarza się, że moje zachowanie jest interpretowane jako niechęć do poświęcenia czasu dzieciom. Że wolę ogarniać dom, zamiast pobawić się z dziećmi, a to nie tak. Moja potrzeba robienia czegoś jest tak silna, że mam kłopot z siedzeniem przy stole. Wiele mnie to kosztuje. Często jem na stojąco albo w trakcie wkładania rzeczy do zmywarki.
Drugi wątek – mam w sobie ogromny bunt przeciwko społecznemu zbiorowi wymagań wobec kobiety i wizerunkowi dobrej żony-gospodyni. Bałagan w domu zdaje się zazwyczaj rzutować na kobietę. Gdy mężczyzna ma bałagan – „Widać brak kobiecej ręki”. Gdy kobieta ma bałagan – „Wstydziłaby się, kobieta i taki nieporządek!”. Presja tego, że mam ogarniać jest ogromna. Prowadzę życie do pewnego tylko stopnia zorganizowane. Często można przeczytać o tym, że trzeba się dobrze zorganizować, a przestaniesz cierpieć z powodu zaległości, spóźnień itd. Kobieta powiedziała mi pięć lat temu, gdy po urodzeniu pierwszego dziecka nie miałam czasu umyć tworzy przez pół dnia: „Jesteś źle zorganizowana”.
Tak, to prawda. Można się jakoś zorganizować. Ale gdy podział obowiązków domowych jest nierówny, dzieci chcą rodzica na wyłączność a spraw jest nadmiar? Moim zdaniem istnieje jakaś skończona liczna spraw, jakie jedna osoba może mieć na swoich barkach. Najlepsza organizacja nic na to nie poradzi.
Moim problemem jest to, że moje dzieci wciąż budzą się w nocy i są oporne na regularny tryb życia. Jeśli noc jest trudna, rano nawet nie słyszymy budzika. Dzień zaczyna się od pośpiechu i frustracji. Poślizg rodzi poślizg. Wieczorna mordęga z usypianiem i zaległości z poprzedniej nocy rodzą zmęczenie nie do opanowania. Człowiek zasypia razem z dziećmi i znów – sterta ubrań nie maleje, pranie owszem się wyprało, ale już się nie wyjęło, zupa nieschowana na noc się zepsuła, w kuchni bałagan. Sytuacja potrafi powtarzać się przez kilka dni. Nie, nie ogarniam.
Czy gdy zajrzy do mnie opieka społeczna w jakimś newralgicznym momencie, stwierdzi niewydolność wychowawczą? Bardzo możliwe! Bałagan, rozszalałe brudne dzieci, matka trzeźwa, lecz nieobecna myślami. Jednak od jakiegoś czasu nieogarnięcie jest mi bliższe. Nie zarywam nocy na myciu podłóg. Nie walczę z sennością. Nie sprzątam na bieżąco, nie ogarniam wbrew ciału. Dowodem na skuteczność przemiany myślenia jest u mnie zmiana reakcji ciała. Nie dotykają mnie już negatywne komentarze. Nie czuję wstydu, wyrzutów sumienia, nie lękam się werdyktu. Nie jest mi smutno ani przykro. Nie czuję też zażenowania ani skrępowania, będąc z wizytą w czyimś zagraconym domu. Zmiana się dokonała.
Chcę Ci dać znać, że też możesz odpuścić. Sobie i innym. Nie oceniać ludzi po ich ogarnięciu. Nie oceniać kobiety po bałaganie w domu. Nie łączyć domowego chaosu z lenistwem.
Możesz.
A czy potrafisz i chcesz?
Joanna